Sposób na demokrację
Prosta arytmetyka i rządy większości przestają się już sprawdzać. Bo kogo reprezentują politycy, skoro do urn chodzi coraz mniej z nas?
Nie ma bardziej wyświechtanego politycznego sloganu niż ten przypisywany Winstonowi Churchillowi, że demokracja to najgorsza forma rządów, ale najlepsza spośród wszystkich wypróbowanych. I choć starałam się uniknąć przywoływania tego powiedzenia, ten cytat jest konieczny, by wytłumaczyć, dlaczego pojawiają się pomysły poprawy demokracji.
Od kilkunastu dni nie jest nam obcy termin głosowania rodzinnego: wprowadzenie takiego rozwiązania zaproponowała partia Jarosława Gowina. W uproszczeniu rzecz ujmując – rodzice mieliby głosować także w imieniu swoich niepełnoletnich dzieci, dzięki czemu większą siłę przebicia zyskałyby rodziny wielodzietne.
Głosowanie rodzinne nie jest oryginalnym pomysłem Gowina, koncepcję tę przedstawiono w 1986 r. z odmiennym uzasadnieniem. Demograf Paul Demeny argumentował, że niesprawiedliwe jest pozbawianie obywateli prawa głosu aż do czasu uzyskania przez nich pełnoletności. Dowodził, że nastolatki bardzo często są rozsądniejsze niż nierozumiejący współczesnych problemów 80-latkowie. Demeny pisał, że aby „systemy polityczne stały się bardziej wrażliwe na potrzeby i interesy młodszych generacji”, także głosy nieletnich powinny mieć wpływ na politykę. Poprzez scedowanie ich na rodziców.